wtorek, 12 kwietnia 2011

Promocja materiału, czyli nowości i starości

W trakcie pisania wczorajszego wpisu wpadłem na pomysł jeszcze jednego podziału koncertów. Po miejscu, cenie i charakterze imprezy przyszedł czas na podział koncertów ze względu na promocję materiału, które dzielą się oczywiście na koncerty promujące wydawnictwo i koncerty niepromujące wydawnictwa (nie tylko nowych, ale na przykład reedycji albo rocznic wydania danego albumu). Koncerty po nowej płycie są niezwykle charakterystyczne, co postaram się za chwilę wytłumaczyć i różnią się od tych, kiedy zespół wyjeżdża w trasę bez nowego materiału. Nie przedłużając, od razu przejdę do tłumaczenia co i jak.

Zacznę od koncertów promujących wydawnictwo. Oczywiście jest to najczęstszy przypadek. Można go opisać dosłownie w kilku słowach: zespół wydaje płytę -> rusza w trasę - oto cała filozofia, sens wydarzenia. Cała zabawa zaczyna się kiedy dokładnie przyjrzymy się tym zjawiskom. Otóż przemysł koncertowy w tej chwili rozwija się jak żadna inna odnoga przemysłu muzycznego i wymyśla co chwilę nowe rozwiązania. Jednym z nich jest na przykład sposób promocji wydawnictwa przez koncertowanie jeszcze przed wydaniem danego materiału, żeby przekonać widzów jeszcze przed premierą, że warto go kupić (z czym mamy coraz częściej do czynienia). Koncerty promujące płytę charakteryzują się również doborem materiału, co jest na dobrą sprawę trzonem całego podziału. Zwykle kiedy promuje się jakąś płytę, utwory znajdujące się na niej są grane na żywo, aby po ich wysłuchaniu widzowie poszli do sklepów i ją kupili. Ekstremalnym przykładem takiego postępowania są wykonania nowych wydawnictw w całości, jak to miało miejsce chociażby w trasie Pink Floyd - The Wall, Green Day - American Idiot (część trasy) czy aktualne Queens of the Stone Age - Queens of the Stone Age (trasa promująca reedycję, 30 maja 2011, Warszawa) i Roger Waters - The Wall (trasa z okazji 30-lecia pierwotnej trasy, 18-19 kwietnia 2011, Łódź). Na dużej części koncertów promujących nowe wydawnictwo widzimy specjalną scenografię, wizualizacje, rekwizyty, czasami nawet kostiumy, wszystkie nawiązujące na przykład do oprawy graficznej albumu albo motywów tekstowych pojawiających się na nim, czego dobrym przykładem jest wcześniej wspomniane the Wall i American Idiot. Najważniejszym elementem koncertów promujących nowe wydawnictwo jest właśnie dobór materiału, który nastawiony jest ewidentnie na nowo powstałe utwory.


Jest to również kluczowa kwestia odróżniające je od koncertów niepromujących wydawnictwa. Te drugie bowiem nie mają za zadania wypromowanie konkretnego albumu, tylko raczej całego zespołu i bezpośrednie zarobienie poprzez zysk z biletów. Materiał jest zwykle stworzony z myślą o największych przebojach, scenografia, wizualizacje itd. nie jest w żaden sposób związane z płytą. Dobrym przykładem na tego typu trasy są występy niedawno reaktywowanych zespołów. Można to wskazać na chociażby koncerty Rage Against the Machine czy The Police, które mimo to, że nic nowego nie wydały, to ruszyły w trasę, a listy utworów i wszystko co na nich się odbywało miało dość neutralny, the-best-of'owy klimat, co mnie osobiście cieszyło.


Jest wiele plusów występów niepromujących nowych płyt. Przede wszystkim można usłyszeć, tak jak napisałem wyżej, zestaw największych hitów, pośpiewać wszystkie znane utwory, po prostu dobrze się bawić bez zbytniego ryzyka. Jednak koncerty promujące nowy materiał mają tą nutkę nieprzewidywalności i świeżości, zwykle nie wiadomo co zagrają, nie tylko z nowej płyty, ale biorąc pod uwagę, że grają materiał nowego wydawnictwa i hity, to czasu na te drugie nie ma zbyt dużo, co powoduje selekcję. Co się tyczy świeżości, nowa płyta zawsze pokazuje nową twarz danego zespołu, może pokazać w jakiej jest formie, co aktualnie reprezentuje. Dlatego właśnie moje serce kieruje się zdecydowanie ku pierwszej kategorii.

Pozdrawiam

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Charakter imprezy, czyli gwiazdy i gwiazdozbiory

Przyszedł czas na kolejną odsłonę analizy koncertów. Na początku jednak krótka retrospektywa. W poprzednich wpisach zanalizowałem już dwa rodzaje podziałów koncertów, a były to: podział koncertów ze względu na miejsce (ilość osób na imprezie) oraz podział koncertów ze względu na cenę biletów, aby przypomnieć sobie treść, odwołuję do etykiety analiza po prawej stronie od tekstu. Teraz przyszedł czas na analizę kolejnego, trzeciego podziału. Tym razem będzie to podział koncertów ze względu na charakter imprezy. Istnieją dwie główne podgrupy. Pierwsza to koncerty pojedyncze, druga podgrupa to koncerty festiwalowe (obiecuję, że na temat festiwalów poświęcę osobny wpis, jednak stanie się to wtedy kiedy drzewa się zazielenią, temperatura będzie się utrzymywała na rozsądnym poziomie, a perspektywa kilkudniowych świąt muzycznych będzie nieco bliższa).

Tymczasem chciałbym zacząć od opracowania koncertów pojedynczych. Są to występy kiedy przychodzimy po to, żeby zobaczyć danego wieczora konkretny zespół, pod którego impreza jest organizowana. Innymi słowy można powiedzieć, że jest to każdy koncert poza większymi imprezami, które stawiają na ilość zespołów, a nie na występ konkretnej gwiazdy (czyli poza festiwalami, festynami, juwenaliami itd.). W wypadkach koncertów pojedynczych mamy zwykle do czynienia z jedną do dwóch głównych gwiazd danego wieczoru (w porywach trzech). Te "jednogwiezdne" to zdecydowana większość wszystkich koncertów pojedynczych, chyba że mamy do czynienia z takimi przypadkami, kiedy dwa zespoły postanowiły wyruszyć razem w trasę. Przykładem takich zabiegów jest chociażby legendarna trasa Metallici i Guns n' Roses (+Faith No More), czy zeszłoroczna trasa Hot Chip i LCD Soundsystem. Nie można mylić oczywiście tego typu występów jako podziału na support i główną gwiazdę. W tym wypadku obydwa zespoły mają rangę gwiazdy. Tego typu imprezy są jednak rzadkością, jak już wspomniałem przytłaczającą większość występów pojedynczych stanowią te, gdzie gwiazda jest jedna i to na jej koncert idziemy danego dnia.


Biorąc pod uwagę, że zamierzamy brać udział w występie konkretnego artysty, to musimy być jego sympatykami, albo chociaż za nim przepadać, w końcu nie płacimy za wejście na koncert artysty, którego nie lubimy, no chyba że z czystej ciekawości chcemy zobaczyć jak wgląda jego koncert. W każdym razie, idąc na imprezę z konkretnym artystą jesteśmy w pewien sposób nim zainteresowani. Przez to liczba przypadkowych osób na danym koncercie diametralnie spada (o przypadkowości widowni w poprzedniej analizie o cenie biletów i w przyszłości jako osobny wpis). Ta sytuacja sprawia, że lepiej czujemy wspólnotę, wszyscy lubimy/interesujemy się taką muzyką, czujemy więź, po prostu lepiej się czujemy wśród ludzi w pewien sposób nam bliskim.

Podsumowując aktualny wątek, koncerty pojedyncze są zwykle jednogwiezdne, z rzadkimi wyjątkami dwóch lub więcej headlinerów. Jeśli chodzi o publiczność to jest ona o wiele mniej przypadkowa od tej festiwalowej, gdzie często bywa, że na danym koncercie są osoby, które po prostu nie mają w danym czasie niczego innego do roboty 

Drugą wymienioną przeze mnie grupą są koncerty festiwalowe, które nie są ukierunkowane na konkretną gwiazdę, lecz na "gwiazdozbiór", mający na celu zgromadzenie jak największej liczby ludzi, połączenie sukcesu komercyjnego i dobrą zabawą. Na festiwal zwykle nie idzie się na występ jednej konkretnej gwiazdy, tylko, nawet w przypadku wypadu jednodniowego, na konkretną grupę wykonawców, którzy nas interesują. Uwzględniając, że mamy dużo zespołów, mamy również wiele osób ze zróżnicowanymi gustami, dlatego też elitarność publiki festiwalowej jest o wiele mniejsza niż tej na pojedynczych występach, jakkolwiek mono ukierunkowany festiwal by nie był.



Istotną kwestią różnicującą koncerty festiwalowe i pojedyncze jest również wykonywany materiał. O ile na osobnych imprezach artysta/zespół może sobie pozwolić na pewną dozę dowolności w sprawie długości koncertu - na festiwalach jest to ściśle określone. Zwykle na tych drugich koncert jest krótszy, co oczywiście spowodowane jest koniecznością rozlokowania się kolejnego zespołu na scenie o określonej godzinie. Materiał sam w sobie, dobór utworów także zwykle się różni. Podczas pojedynczych występów artysta wykonuje zwykle materiał ukierunkowany na fanów, może na przykład zagrać zamiast hitu, ciekawostkę, co zwykle (zwykle!) nie powoduje jakiegoś ogromnego zawodu. Na festiwalach publiczność jest na tyle zróżnicowana, że zespoły próbują zagrać piosenki "pod każdego", nie kombinują i zwykle grają składankę największych przebojów i parę utworów z promowanego utworu, jeśli jest taka możliwość. Nie bez powodu mówi się o "setach festiwalowych" (koncerty festiwalowe) i "standardowych setach" (koncerty pojedyncze).

Kończąc wpis chciałbym podsumować i zestawić najważniejsze cechy różnicujące obydwie grupy. Po pierwsze koncerty pojedyncze charakteryzują się tym, że impreza ustawiana jest pod jednego (lub dwóch, maksymalnie trzech) wykonawców, w przeciwieństwie do festiwali gdzie impreza organizowana jest z myślą o całej grupie równorzędnych artystów. Publiczność na koncertach pojedynczych jest o wiele mniej przypadkowa od festiwalowej, gdyż nastawiona jest tylko na jednego artystę, kiedy festiwalowa jest na tyle zróżnicowana, że pośród tłumu znajdą się fani wielu różnych zespołów występujących na imprezie. Lista utworów także je różnicuje. Na pojedynczych artysta gra dla fanów, może wtedy uwzględnić więcej ciekawostek, przedłużyć koncert, w przeciwieństwie do festiwalu gdzie gra krócej i w znaczącej większości sprawdzone hity, aby móc zadowolić każdego widza.

Osobiście o wiele bardziej wole chodzić na pojedyncze koncerty, mimo to, że stosunek wydanych pieniędzy do zobaczonych artystów jest znacznie większy od opcji festiwalowej, jednak sama atmosfera elitarności i otoczenia samych fanów zwykle to rekompensuje. Tym bardziej nie mogę się doczekać na moją trasę po koncertach pojedynczych, którą odbędę tej wiosny. Już niedługo kolejna analiza (niedawno dodanego) podziału ze względu na promocję materiału i oczywiście wpis o trasie the Wall z okazji zbliżającego się koncertu Rogera Watersa w Łodzi, już za tydzień 18.04.2011.

Pozdrawiam