wtorek, 29 marca 2011

Ceny biletów, czyli za co i pośród kogo

Poprzednio omówiłem podział koncertów ze względu na miejsce - wyszczególniłem w nim dwie główne kategorie: koncerty zamknięte i koncerty plenerowe. Dodatkowo jeszcze wymieniłem podgrupy, tak więc zamknięte dzielą się na małe, klubowe, małe halowe i halowe; plenerowe na plenerowe i stadionowe. Zdaję sobie sprawę z niedoskonałości tego podziału, ale tak naprawdę stworzyłem go tylko po to, żeby jako tako przybliżyć Wam tematykę koncertową i pokazać, że to dość znaczące i pojemne w treść zdarzenia.

Teraz chciałbym zająć się podziałem już o wiele bardziej subiektywnym od poprzedniego. Chodzi tu o podział koncertów ze względu na cenę biletów. Tak jak w poprzednim wypadku wyszczególniłem dwie główne grupy, są to (a jakżeby inaczej) koncerty płatne i koncerty darmowe. Po raz kolejny, zastosowałem również podział na podgrupy, które teraz po kolei omówię.

Na pierwszy ogień pójdą koncerty płatne. Są to oczywiście wydarzenia, za które trzeba zapłacić by zobaczyć wykonawcę. Teraz wypadałoby trochę zawęzić pole analizy, bo ogromna większość wszystkich koncertów dzisiaj wymagają płatnych wejściówek. Najlepszym i na dobrą sprawę chyba jedynym pomysłem, który mi przyszedł do głowy jest podział ze względu na to ile trzeba za dany występ zapłacić. Podgrupami więc będą koncerty stosunkowo tanie, których cena sięga do 50zł. Następnie są koncerty w środkowej grupie, które można określić jako średnio drogie, drogie, nietanie, jak kto chce, których koszt to mniej więcej (podkreślam, mniej więcej) od 50zł - 80zł do 150zł - 200zł. Na koniec zostały oczywiście koncerty drogie lub najdroższe, których dolna granica ceny to 150zł - 200zł, a górna to ho ho ho... ostatnimi czasy bilety na płytę pod scenę to wydatek rzędu nawet 400zł (Leonard Cohen - 350zł, Rolling Stones - 450zł), tak, cały czas mówimy o Polsce.

Tak jak wspomniałem koncerty tanie, od których chciałbym zacząć to takie, za które zapłacimy do około 50zł. Czym się charakteryzują? Tutaj nie tyle chciałbym się skupić na scenie ile na tym co przed nią, czyli na publiczności. Oczywiście, można mi zarzucić, że będę selekcjonował ludzi ze względu na to czy są bogaci czy nie, wpychał ich do szufladki, ale z tego co zaobserwowałem w ciągu tych koncertowych lat pewne schematy wśród publiczności bardzo często są powtarzalne. Skupiam się właśnie na tym, bo na scenie tak naprawdę może dziać się to samo co na koncercie za 300zł, to jest tylko kwestia wynagrodzenia dla gwiazdy, wynajmu terenu, wymagań sprzętowych itd. Tak więc czym charakteryzuje się typowy widz koncertów tanich? Można na nich spotkać pełen przekrój osobowości: prawdziwych fanów koczujących przed wejściem od kilku godzin, jak również osoby, które przyszły sobie tak o, bez zbytniej motywacji, by po prostu skorzystać z sytuacji i zobaczyć dobry zespół w akcji. Piwo nie leje się tutaj hektolitrami, pamiątki też nie schodzą wybitnie dobrze, chyba, że wśród wąskiej grupki fanów. Na ogół są to koncerty dość kulturalne, chociaż wśród tej drugiej grupy znajdą się zawsze osoby, które bardziej interesuje zabawa nie związana z koncertem niż sama muzyka, wtedy zaczyna robić się nieprzyjemnie. (Po raz kolejny podkreślam, że to moje osobiste odczucia!) Mimo to takie wydarzenia wspominam bardzo dobrze, zwykle są to występy klubowe, więc nie ma na nich zbyt dużej ilości osób, tak więc odsetek widzów przypadkowych jest dość mały. Plusem jest również to, że na koncertach tanich grają mniej znane zespoły, co przyciąga albo fanów albo ciekawskich, jedni i drudzy są zainteresowani.

Sytuacja zmienia się diametralnie kiedy ceny się troszkę podnoszą. Wtedy mamy do czynienia z umownie przeze mnie nazwanymi koncertami średnio drogimi, których cena waha się w granicach od 50zł-80zł do około 150zł-200zł. Na takich występach odsetek ciekawskich jest już niezwykle mały. W końcu kto bez mrugnięcia okiem wydałby na ciekawostkę 150zł? Prawie za każdym razem widać, że większość stanowią fani występującej grupy. Są to osoby, które czekały na występ, odkładały pieniądze, żeby zobaczyć swój ulubiony zespół na żywo. Zwykle grają wtedy zespoły zaliczające się do wszystkich grup popularności. Za taką kwotę mogą grać zarówno zespoły prawie w ogóle nie znane, jak i światowej sławy i legendy gatunku (jak na przykład Kraftwerk w Krakowie, 2009r. za 99zł). Z tego co zdążyłem zauważyć zabawa wtedy jest najczęściej najlepsza spośród wszystkich przedziałów cenowych. Wszyscy wiedzą po co i dla kogo przyszli, nikt nie szaleje, nikt się nie popisuje, nikt nie szuka zaczepki, pijani nie robią burd, ogólnie rzecz biorąc dobra zabawa za rozsądną jak na ulubiony zespół cenę. Osobiście takie typ koncertów cenię najbardziej, nie tyle nawet za rangę wydarzenia ile właśnie za odpowiednią atmosferę zabawy i radości ze wspólnego odbierania ulubionej muzyki.

Trzecia podgrupa paradoksalnie podobna jest do pierwszej. Są nią koncerty drogie, których cena zaczyna się od 150zł-200zł wzwyż. Za taką cenę grają już najważniejsze zespoły ze świata muzyki. Tyle zapłacimy albo za ekskluzywny koncert osobny albo za dobry i renomowany festiwal muzyczny. Gdzie podobieństwa do koncertów tanich? Po pierwsze, bardzo duży odsetek ludzi, którzy chodzą na tego typu występy to ludzie przypadkowi, przepraszam za wyrażenie, lanserzy, którzy później będą mogli się pochwalić, że byli tu i tu; na takich wydarzeniach wypada być. Tyczy się to przede wszystkim festiwali, a dobrym tego przykładem jest chociażby Open'er, na który chodzi się dla samego chodzenia, nawet nie dla atmosfery, nie dla zespołów, dla chodzenia. Oczywiście nie wszyscy odbiorcy drogich imprez zaliczają się do takiej grupy, ale nie można powiedzieć, że takowa nie istnieje. Ekstremalnym przykładem festiwalu dla chodzenia jest krakowski Coke, gdzie odsetek ludzi przypadkowych przechodzi już pojęcie. Drugą cechą takich imprez jest niestety dość duża liczba incydentów, większa niż w przypadku średnio drogich i tanich. Jeśli ktoś już jest w stanie zapłacić kilkaset złotych za karnet czy bilet, to jest również w stanie pozwolić sobie na tuzin piw, obfity before i porządny after. W połączeniu z tym, że w bardzo wielu przypadkach widzowie to młodzież w wieku późno-gimnazjalno-licealno-wczesno-studenckim, gdzie zmysł odpowiedzialności i dbałości o głowę kiełkuje skutki czasami są opłakane. Nie wiem, może przez to, że miałem pecha w głowie utrwalił mi się taki obraz odbiorcy koncertu drogiego. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności nie było chyba jeszcze ani jednego festiwalu na jakim byłem, gdzie nie widziałbym osoby poważnie zataczającej się, która nie ma pojęcia co się dzieje na scenie, a przecież po to kupiła bilet, tak?

Open'er Festival 2009
Co dziwne, koncerty drogie mają dość dużo wspólnego z koncertami darmowymi, za które nie trzeba nic płacić. Są to głównie jakieś duże imprezy jak na przykład zabawy sylwestrowe, juwenalia itd. Tak samo jak w przypadku drogich wydarzeń mamy tutaj cały przekrój fanów muzyki, od tych którzy przyszli na ukochany zespół, przez obojętnych, po tych którzy przyszli na wszystko poza grupami występującymi. Takie skontrastowane towarzystwo jest dosyć nieprzewidywalne, co stwarza dosyć dziwną atmosferę nie tyle święta muzyki, ile raczej coś na wzór "imprezowego pikniku". To zjawisko już dosyć znacznie odbiega od czegoś co nazywamy koncertem, ponieważ muzyka schodzi na dalszy plan, a sama zabawa staje się nadrzędna. Porównać można to do czegoś na wzór imprezy klubowej, zwanej kiedyś dyskoteką, gdzie nie ważne co leci, ważne, że się dobrze bawimy. W żaden sposób tego nie potępiam, jednak osobiście jednak zwykle wole jak te dwie sfery są raczej oddzielone. Podobnie jak w przypadku płatnych wydarzeń można dokonać tutaj podziału, jednak przypominałby ten, który omówiłem już wcześniej - ze względu na miejsce wydarzenia, czyli małe, średnie i duże koncerty darmowe; kolejno: występy uliczne, dożynki lub festyny, juwenalia, sylwestry, tak więc podaruje już sobie te rozważania, odsyłając do wcześniejszego wpisu.

Nie ukrywajmy, to jaka jest cena biletu warunkuje w pewien sposób to jaka publiczność przychodzi na dany występ. Na chwilę trzeba odrzucić poprawność polityczną i z okiem socjologa wybrać się na tą czy inną imprezę i samemu spostrzec, że takie różnice naprawdę istnieją. W żaden sposób nie hierarchizuję tych czy innych grup, przekazuję tylko moje spostrzeżenia, które w jakiś sposób zarysowują obraz widowni na pewnych imprezach. Oczywiście, trzeba wziąć pod uwagę, że przyjęte przeze mnie ramy pieniężne są bardzo umowne i w wielu przypadkach mogą się nie pokrywać z rzeczywistością, jednak użyłem ich by jakoś ułatwić analizę sobie i wam, czytelnikom. Dlatego właśnie, przypomnę jeszcze raz, podjąłem się pisania tego bloga, żebyście sami mogli zauważyć jak pojemnym zjawiskiem są koncerty, jak wiele z nich można wyczytać - nie tylko o samej muzyce, czy spektaklu na scenie, ale również poza nim, wśród nas, widzów. Pamiętajcie o tym następnym razem jak będziecie się wybierać na jakiś koncert.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz